Jeśli dziwisz się, dlaczego w ostatnich dniach tak wiele osób (nawet w mniejszych miastach Polski!) podąża ulicami z oczami nieustannie wpatrzonymi w swój smartfon, ujawniamy winnego. Jest nim Pokemon GO, największy hit nowych technologii tego miesiąca, a kto wie – może i ostatecznie nawet całego roku. Skąd bierze się fenomen tej aplikacji i dlaczego spędzają nad nią godziny dziennie nawet 30-latkowie? Postanowiliśmy krótko objaśnić tę nietypową sytuację tak, by zrozumiali ją nawet najwięksi laicy.
Przed Pokemon GO
By zrozumieć sam fakt zaistnienia takiej gry, należy spojrzeć najpierw na poprzednie próby stworzenia podobnego fenomenu. Za Pokemon GO odpowiada firma Niantic. Początkowo działała ona jako start-up w ramach wielkiej machiny Google’a, jednak rok temu odłączyła się od korporacji, rozpoczynając karierę jako w pełni samodzielne studio. Niantic od początku swojego istnienia (czyli roku 2010) pracowało nad różnymi projektami łączącymi świat realny z wirtualną rozgrywką. W ten sposób powstawały gry, których sednem jest tzw. „rzeczywistość rozszerzona” (AR – augmented reality).
Największym hitem Niantic okazało się Ingress. Gra ta opowiadała o konfrontacji między dwoma przeciwnymi frakcjami, a celem graczy było przejmowanie dla swojej drużyny kolejnych portali rozmieszczonych w prawdziwych miejscach na całym świecie. W momentach szczytowej popularności, w grze bawiło się nawet kilka milionów osób. Choć Ingress daleko do tak ogromnego fenomenu, jakim okazało się ostatecznie Pokemon GO, stosunkowo sporą popularność produkcja zdobyła także w Polsce. Gracze kilkukrotnie spotykali się (np. w Krakowie) podczas zaplanowanych z góry przez twórców „anomalii”, podczas których obserwowano kumulację ogromnej ilości tzw. Mind Units, które należy zdobywać przez całą rozgrywkę i na podstawie których ustalany jest ranking frakcji i graczy w danym regionie.
Inną inspiracją i zwiastunem ostatecznego nadejścia gry w rodzaju Pokemon GO, była także chociażby gra Invizimals. Jej pierwsza odsłona pojawiła się jeszcze w roku 2009 na przenośną konsolę PlayStation Portable. Za pomocą specjalnej kamerki montowanej do urządzenia, gracz obserwował świat rzeczywisty wypełniony przez element wirtualny w postaci małych, słodkich stworków, które można było łapać i trenować, aby ostatecznie używać ich do walk z innymi zwierzątkami. Sony, wydawca gry, długo walczył o to, by nowa marka zdobyła popularność. Pojawiały się kolejne gry rozszerzonej rzeczywistości spod szyldu Invizimals, a także serial animowany. Ostatecznie jednak wesołe stworki zdają się być kolejnymi przegranymi w walce z legendarnymi Pokemonami.
„Nowy” fenomen
Popularność Pokemon GO wyrasta z kilku różnych składowych, których jednak podstawą jest niewątpliwie sama marka. Choć Polacy poznali wesołe japońskie stworki dzięki serialowi telewizyjnemu, ten nie był wcale pierwszy. Podobnie jak to miała miejsce chociażby ze wspomnianymi Invizimals, przed samą animacją była gra. Pokemon Green (1995) było pierwszą częścią słynnej serii od firmy Nintendo, która wielka popularność trwa po dziś. Gra ta cechowała się wówczas niezwykle ciekawą i innowacyjną rozgrywką, której sednem było podróżowanie po sporym wirtualnym świecie, łapanie wesołych stworków i walczenie nimi ze sterowanymi przez sztuczną inteligencję przeciwnikami.
Pokemony bardzo szybko zdobyły ogromną popularność, docierając wreszcie także do Polski. Na przełomie XX i XXI wieku serial zaczął pokazywać Polsat, dołączając się chociażby do ówczesnego RTL7 (dziś TVN7) w zakorzenianiu w polskiej młodzieży miłości do japońskiej animacji. Zafascynowani fani zaczęli szybko sięgać po gry spod szyldu Pokemon, w większości jednak na innej zasadzie niż ich rówieśnicy z Zachodu. Z powodu wysokich cen konsol przenośnych GameBoy, na których pojawiały się wszystkie wirtualne produkcje z serii, polska młodzież sięgała po tzw. emulatory, pozwalające na odtwarzanie produkcji ze wspomnianej platformy na normalnych, standardowych komputerach. Jak to na początku XXi wieku jeszcze często nad Wisłą bywało – mało kogo obchodził fakt nielegalności takiego procederu.
Przez lata markę wspominano u nas raczej z nostalgią, a wielu dorosłych już fanów serii porzuciło dawne hobby. Podobnie zresztą sytuacja miała miejsce w innych krajach. Gdy jednak świat usłyszał o Pokemon GO, darmową (choć tak naprawdę wypełnioną – na szczęście nieinwazyjnymi – mikropłatnościami) aplikację zaczęli ściągać praktycznie wszyscy. Choćby po to, by przetestować ten nowy fenomen, choćby po to, by sprawdzić „z czym to się je”. Zaczęło się od ciągle ubóstwiających markę najwierniejszych fanów (których wcale nie jest tak mało), potem informacja dotarła do miłośników Pokemonów sprzed lat, a wreszcie „zarażona” została także ta część społeczeństwa, która ze stworkami sprzed lat miała naprawdę mało (jeśli nie nic) wspólnego.
Złap je wszystkie!
To hasło przyświecające od lat całej serii Pokemon. To w nim zawiera się cała esencja tego, na czym polega także jej nietypowa, najnowsza odsłona. Celem gracza jest więc łapanie Pokemonów, a następnie trenowanie ich. Choć rozgrywka w GO różni się trochę od tego, do czego przyzwyczaiły nas klasyczne gry z serii, podstawowe zasady zostały te same.
Teraz jednak gracz, by cieszyć się swoimi stworkami, musi wyjść z domu. Przechodzić kolejne kilometry po to, by złapać rzadkiego Pokemona, podbijać w walkach kolejne gymy (których utrzymywanie daje bonusy) oraz docierać do kolejnych Pokestopów (miejsc, w których za darmo, co 24 godziny, dostaniemy Pokeballe, służące do łapania Pokemonów oraz inne gadżety przydatne w rozgrywce). Gra posiada też ciekawy system jaj, z których wykluwają się stworki. By jednak się to stało, gracz najpierw musi przejść z jajem (i włączoną aplikacją) z góry ustaloną liczbę kilometrów.
Wesoła zabawa czy kolejne uzależnienie?
Trudno jednoznacznie orzec, jakie będą ostateczne skutki fenomenu Pokemon GO. Pewnym jest, że – jak każda gra – wreszcie i ona znudzi się najmniej zainteresowanym tematem osobom. Wielu jednak przy niej zostanie, chcąc zostać prawdziwym „Mistrzem Pokemon”. Czy należy to postrzegać jako kolejne uzależnienie atakujące młodzież czy też raczej jako motywator do tego, by wreszcie odejść od komputera i wyjść na zewnątrz. Oczywiście, dalej ze wzrokiem wpatrzonym w ekran, ale jednak przy tym się ruszając i wdychając świeże powietrze. A wreszcie – także socjalizując. Już teraz bowiem w polskich miastach można spotkać zupełnie obcych ludzi pozdrawiających się, wzajemnie gdy widzą, że oboje grają w Pokemon GO.
Kto wie – może więc rozszerzona rzeczywistość okaże się nie tyle nowym złem XXI wieku, co lekarstwem na problemy młodzieży, jakie przyniosła ze sobą era standardowych komputerów i konsol do gier?
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz